Nie wchodząc w polityczną inowrocławską piaskownicą, bowiem to, że strony po kolei obrzucają się oświadczeniami, gdzie każde kolejne to odpowiedź na poprzednie, trudno inaczej nazwać.
Ewę Koman z funkcji wiceprezydent odwołał jeszcze prezydent Ryszard Brejza - dokładnie 13 października, czyli ostatniego dnia urzędowania z okresem wypowiedzenia w Urzędzie Miasta do końca stycznia 2024 roku, bez obowiązku świadczenia pracy w Urzędzie. Jak wynika z publikacji Gazety Pomorskiej zarabiać ma prawie 20 tys. zł z tego tytułu, potwierdza to też w swoim oświadczeniu Słabiński wskazując, że w okresie gdy nie świadczy pracy budżet miasta kosztować będzie to 70 tys. zł. To, że była wiceprezydent dostaje wynagrodzenie bez świadczenia stosunku prawnego można oceniać dwojako, bo z jednej strony prezydent Brejza mógł rozwiązać z momentem odwołania z funkcji wiceprezydenta cały stosunek pracy - tak się stało w przypadku wiceprezydenta Bydgoszczy Michała Sztybla, gdy obejmował urząd wojewody i zazwyczaj przyjęło się, że wiceprezydenci są powoływani poza konkursami i muszą się liczyć z tym, że z dnia na dzień mogą być odwołani, nawet bez konkretnego powodu. Z drugiej strony mamy też byłych ministrów z rządu Prawa i Sprawiedliwości, którzy nie pełnią już funkcji, ale dostają wynagrodzenia do czasu końca okresu wypowiedzenia.
Problem powstał jednak w momencie, gdy Koman tuż po przestaniu być wiceprezydentem objęła zatrudnienie w podległej miastu spółce Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Inowrocławiu. W swoim oświadczeniu Koman wskazuje, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Etycznie mogą pojawiać się jednak duże wątpliwości, bowiem inowrocławski podatnik wypłaca tak naprawdę jednej osobie dwie pensje. Jeżeli Koman uważa, że jest czysta - to w takiej sytuacji ta sprawa obarcza najmocniej senatora Ryszarda Brejzę, który gdyby zastosował odwołanie z funkcji wiceprezydenta wraz z rozwiązaniem stosunku o pracę, to nie było by tego problemu.